Język jako narzędzie wpływu i subtelnej kontroli myślenia
Wydaje się niewinnym technicznym określeniem. Ot, dwa słowa: „sztuczna” i „inteligencja”. A jednak – właśnie te dwa terminy stały się fundamentem jednego z największych przewrotów pojęciowych naszych czasów. Czy naprawdę dobrze rozumiemy, co znaczy to, czym nazywamy nową erę?
Nazwa, która od początku budziła niepokój
Termin Artificial Intelligence został oficjalnie wprowadzony w 1956 roku podczas słynnej konferencji w Dartmouth College. Miał opisać wizję maszyn, które „naśladują ludzkie myślenie”. Ale już wtedy niektórzy uczestnicy spotkania — jak Marvin Minsky czy Norbert Wiener — wskazywali, że nazwa może być zbyt „ambitna”, wręcz myląca.
A jednak nazwa pozostała. Dlaczego?
Z punktu widzenia językoznawczego, jest to określenie emocjonalnie silne – niemal prowokacyjne. Mówi o inteligencji, ale „sztucznej” – jakby jednocześnie zapowiadało przełom i zdradę. Takie zestawienie rodzi napięcie, budzi zainteresowanie, a jednocześnie ustawia dyskusję na osi: prawdziwa vs. sztuczna świadomość. Wprowadza podział, wokół którego można długo debatować.
Słowa jako narzędzie kierowania myśleniem
Nie jest tajemnicą, że elity technologiczne – korporacje z Doliny Krzemowej, think-tanki i prywatne instytuty badawcze – od dekad rozumieją potęgę języka. Wybór określeń, jakich używamy na co dzień, nie jest przypadkowy. To forma inżynierii pojęciowej – subtelna, ale skuteczna.
Określenie „sztuczna inteligencja” ustawia maszynę jako konkurenta człowieka. Mówiąc „sztuczna”, zakładamy, że istnieje coś „prawdziwego”, co można naśladować. Tym samym, odruchowo uznajemy maszynę za coś porównywalnego z ludzkim umysłem – choć jeszcze niedoskonałego.
Nie mówimy przecież o „automatycznym rozpoznawaniu wzorców”, „algorytmicznym przetwarzaniu danych” czy „systemach decyzyjnych”.
Mówimy o inteligencji.
A to słowo, niegdyś zarezerwowane dla ludzi, zaczyna zmieniać swoje znaczenie.
Czy to naprawdę „sztuczne”?
Zastanówmy się: czy AI to naprawdę coś sztucznego? Przecież działa dzięki ludzkim danym, jest zasilane naszą energią, naszymi decyzjami, naszym światem. A jednak nazwano je „sztuczną” – być może celowo, by oddzielić je mentalnie od człowieka, nawet wtedy, gdy zacznie nas realnie zastępować.
To z pozoru drobna różnica, ale jej konsekwencje są głębokie. Kiedy powiemy:
„to tylko sztuczna inteligencja” –
łatwiej będzie nam oddać jej decyzje, kontrolę, odpowiedzialność.
A może właśnie o to chodziło?
Czy ktoś „nadał nazwę”, by nadać kierunek?
Warto pamiętać, że ci, którzy pierwsi formułują definicje, ustalają ramy przyszłości. W latach 50. i 60. dostęp do komputerów mieli wyłącznie nieliczni – wojskowi, rządowi kontraktorzy, wybrane uniwersytety. To właśnie w tych zamkniętych środowiskach określano pojęcia, które dziś trafiają do przedszkoli.
Nie trzeba uciekać w fantastykę, by dostrzec problem:
grupa ludzi wybrała nazwę, która przez kolejne dekady miała wpływać na to, jak myślimy o umyśle, technologii i człowieku.
Czy był to przypadek? A może – jak sugeruje badacz historii technologii dr Yves Forlan – była to część większego projektu redefinicji człowieczeństwa w epoce cyfrowej?
Podsumowanie:
- Nazwa „Sztuczna Inteligencja” nie jest technicznym przypadkiem – to językowe ustawienie przyszłości.
- Określenie „sztuczna” oddziela AI od człowieka, mimo że to właśnie ludzkie dane są jej paliwem.
- Termin „inteligencja” sugeruje istnienie bytu porównywalnego z nami, choć nadal pozostaje konstruktem kodu i danych.
- Kto kontroluje język – kontroluje kierunek myślenia.
A kto nadaje nazwy – wyznacza przyszłość.